Cudowne górskie widoki i najbardziej niebieskie jezioro świata, czyli Titicaca

Cudowne górskie widoki i najbardziej niebieskie jezioro świata, czyli Titicaca

Żegnamy Cusco i wyruszamy do jeszcze wyżej położonego miasta, czyli do Puno. Leży ono na wysokości 3827 metrów nad poziomem morza i jest bramą do zwiedzania największego wysokogórskiego jeziora na świecie, czyli jeziora Titicaca.

Aby dostać się do Puno musimy odbyć 10-godzinną podróż autokarem. Nie jest to jednak zwykły autobus, ale naprawdę luksusowy, nowoczesny pojazd. Siedzenia są szerokie, rozkładane, ah gdyby tylko w samolotach dało się tak podróżować w klasie ekonomicznej. To byłby po prostu raj! Najciekawsze jest to, że nie jest to zwykły przejazd, ale wycieczka obejmująca różne atrakcje, lunch, oraz darmową herbatkę z koki. Spokojnie, nie jest to żaden narkotyk, ale od bardzo dawna stosowana przez Indian metoda na zwalczanie objawów choroby wysokościowej. Szczerze mówiąc nie wiemy, czy faktycznie ma takie cudowne właściwości, ale trzeba przyznać, że piliśmy ją chętnie i sporo 🙂 Więcej o koce i innych ciekawostkach będziecie mogli przeczytać w poście o kuchni peruwiańskiej.

Ruszamy więc naszym luksusowym autokarem w podróż do Puno. Na początku zatrzymujemy się w miejscowości Andahuaylillas, gdzie chętni mogą zwiedzić mały lokalny kościółek zbudowany przez jezuitów w XVI wieku. Po krótkim rozprostowaniu nóg ruszamy dalej do kolejnego postoju.

Zatrzymujemy się przy ruinach Raqchi, które znajdują się na wysokości ponad 3400 metrów. Czyli powoli pniemy się w górę. Cały kompleks jest podzielony na różne obszary, z który każdy pełnił inną funkcję. Mieściły się tam zarówno budynki administracyjne, budynki do przechowywania żywności, a także świątynie będące miejscem kultu, Z nich najbardziej znana jest świątynia Viracocha.

Podczas zwiedzania ruin możemy po raz pierwszy zobaczyć na żywo alpakę. Stoi sobie spokojnie u boku swojej pani, która ubrana jest w tradycyjny peruwiański strój, jakim jest kapelusz i spódnica. To właśnie jest Peru- cisza i spokój, brak pośpiechu oraz kolorowe, przepiękne stroje. Nie mogłam sobie odmówić zrobienia pani i alpace pamiątkowego zdjęcia 🙂

Następny postój to przerwa na lunch w formie bufetu. Oczywiście w malowniczej knajpce położonej pomiędzy górskimi szczytami. Gdzie się nie obejrzymy tam widzimy piękne krajobrazy. Jak tu się nie zakochać w tym kraju? 🙂

Po smacznym obiadku ruszamy dalej do najwyżej położonego punktu podczas naszego przejazdu. Jest to punkt widokowy Abra La Raya, który znajduje się na wysokości 4335 m n.p.m. Wow! Teraz to jesteśmy naprawdę wysoko. Powietrze faktycznie jest rozrzedzone, aczkolwiek oddycha nam się dobrze. Tak jakby ta zmniejszona ilość tlenu sprawiała, że czujemy go mocniej i intensywniej. Oddychamy więc głęboko tym czystym powietrzem i oczywiście podziwiamy niezwykłe widoki. Górskie, surowe i ośnieżone szczyty mają w sobie jakąś niezwykłą moc. Przy nich człowiek czuje się taki malutki. My jesteśmy pod wrażeniem tych ostro zakończonych gór. Tak się zapatrzyliśmy, że nasz pan przewodnik musiał nas wołać do autobusu, co nigdy nam się nie zdarza 😉 Ah to Peru!

Jako ostatni punkt zatrzymujemy się w Pucara, gdzie zwiedzamy lokalne muzeum oraz malutki ryneczek z kolorową fontanną. Do Puno zajeżdżamy około 17tej i udajemy się do naszego hotelu- z ciepłą wodą i ogrzewaniem! Następnego dnia czeka nas kolejne zwiedzanie.

Jedziemy do Boliwii! Tak, udajemy się na jednodniową wycieczkę na Wyspę Słońca (Isla del Sol), która położona jest na jeziorze Titicaca po stronie boliwijskiej. Wsiadamy do naszego autokaru i ruszamy w drogę. Przekroczenie granicy chwilę nam zajmuje, gdyż panowie bardzo skrupulatnie sprawdzają wypełnione przez nas karteczki i nasze paszporty. Ale udaje nam się, dostajemy pieczątkę i jesteśmy w Boliwii. Wysiadamy w niewielkim miasteczku, gdzie deptakiem idziemy nad brzeg jeziora, skąd odpływa nasz stateczek na wyspę Słońca.

Jezioro Titicaca jest największym wysokogórskim jeziorem świata. Położone jest na wysokości 3812 m n.p.m, co czyni je najwyżej położonym jeziorem po którym mogą żeglować duże statki. Jego powierzchnia to ponad 8000 kmi jest trzecim największym jeziorem w Ameryce Południowej. Woda w jeziorze jest zimna i jej maksymalna temperatura to około 13 stopni- raczej nie nadaje się do kąpania. Za to kolor wody jest po prostu nie do opisania. Głęboki, ciemny granat niezmącony żadną falą wygląda jak powierzchnia lustra otoczona górskimi, ośnieżonymi szczytami. Coś tak przepięknego mogła stworzyć tylko natura.

 

Podziwiając widoki płyniemy naszym stateczkiem na wyspę Słońca. Według legendy to tutaj narodził się biały bóg Viracocha (Wirakocza) oraz jego syn Słońce, czyli Inti. Inkowie wznosili świątynie poświęcone bogu Słońca, a wyspa jest dla nich miejscem świętym. Odbywamy spacer pomiędzy polami, domkami, podziwiając jezioro w całej okazałości i wciąż nie mogąc się nadziwić jego naturalnemu kolorowi. Wracamy do naszej łódki, którą płyniemy z powrotem do portu, a następnie wracamy do Puno, czekając na kolejny dzień pełen wrażeń.

Następnego dnia jedziemy na zwiedzanie jeziora Titicaca tym razem po stronie peruwiańskiej. Jako pierwszy punkt odwiedzamy słynne pływające wysepki Uros. Potomkowie kultur preinkaskich mieszkają dosłownie na jeziorze od setek lat. Wysepki zbudowane są z trzciny totora, a ich grubość sięga nawet 4 metrów. Mogą się one swobodnie przemieszczać, a w przypadku konfliktów z sąsiadami, można się po prostu… odciąć i odpłynąć w siną dal. Podczas prezentacji prowadzonej przez naszego przewodnika możemy się dowiedzieć jak wygląda codzienne życie mieszkańców, co jedzą, jak mieszkają. Można przepłynąć się tradycyjną łódką, a także kupić rękodzieła wytwarzane przez mieszkańców wysp.

Pojawiają się głosy, że te wyspy to czysta komercja i popis dla turystów. Nie będę się na ten temat wypowiadać, gdyż nie wiem czy mieszkańcy wysp Uros przebywają na nich cały czas, czy tylko przypływają na czas, kiedy pojawiają się turyści. Faktem jest, że przez setki lat rzeczywiście wyspy były zamieszkane. Na pewno warto poznać i zobaczyć coś tak innego od naszych standardowych, murowanych domów w jakich mieszkamy.

Z Uros udajemy się na wyspę Taquile, której najwyższy punkt mieści się na wysokości 4050 metrów. Jest to wyspa, którą kiedyś zamieszkiwali Inkowie i miejsce, które najdłużej opierało się hiszpańskiej kolonizacji. Na wyspie nie ma dróg, samochodów czy hoteli, a mieszkańcy żyją zgodnie z tradycją uprawiając pola czy wyrabiając samodzielnie potrzebne do życia przedmioty. Wspinamy się prawie na szczyt wyspy. Po drodze w jednym z punktów widokowych znajduje się tablica z nazwami miejscowości oraz odległościami w jakich one się znajdują. Hmmm, musimy przyznać, że naprawdę jesteśmy na końcu świata, bo wszędzie mamy bardzo daleko. Do Rzymu czy Paryża ponad 10000km, a do Sydney 13000km. To się dopiero nazywa odludzie 😉

Na lunch zatrzymujemy się w domu u jednego z mieszkańców wyspy. Oczywiście z niezwykłym widokiem jakiego nie powstydziłby się najlepszy 5-gwiazdkowy hotel. Do obiadu przygrywa nam piękna ludowa muzyka, widok zapiera dech w piersiach, czego można by chcieć więcej? My jesteśmy w raju 🙂 Najedzeni schodzimy w dół do naszej łódki, aby wrócić do Puno.

Jest to nasz ostatni wieczór w Puno, udajemy się więc na pożegnalną kolację. Trafiamy do ciekawego miejsca, którego właściciel zdecydowanie jest fanem Boba Marleya, co można zauważyć zarówno po muzyce, jak i ozdobach na ścianach. Jemy smaczną kolację z dobrym lokalnym drinkiem i wracamy do hotelu.

Kolejnego dnia czeka nas podróż do białego miasta, czyli Arequipy. Ale o tym już następnym razem…

Informacje praktyczne, plan wyjazdu oraz ceny znajdziecie tutaj.

0 0 votes
Article Rating


guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments