Kolejnym miejscem w Malezji, które zamierzamy odwiedzić są wyspy Perhentian. Przez wielu uważane za raj na ziemi, gdzie są plaże z białym piaskiem, masa rybek oraz ogólny relaks i wyciszenie. Czy tak jest istotnie? Zamierzamy się o tym przekonać 🙂
Lecimy z lokalnego lotniska Subang w Kuala Lumpur. Tym razem jest to linia Firefly, która pozytywnie nas zaskoczyła. Mieliśmy dużo miejsca na nogi w samolocie, dostaliśmy sok i wafelka, a bagaż rejestrowany był w cenie- super! Po drodze podziwiamy zmieniający się krajobraz, najpierw budynki miast, potem pełno zieloności, a na koniec widzimy ocean i wyobrażamy sobie nasze wysepki.
Po wylądowaniu w Kota Bharu bierzemy taksówkę do Kuala Besut, skąd odchodzi prom na Perhentian. Po godzince spokojnej jazdy jesteśmy na miejscu i udajemy się na przystań promową w poszukiwaniu transportu na wyspy. No właśnie… Nasz „prom” okazał się być po prostu dość małą motorówką, do której nie wiem jakim cudem zmieściło się kilkanaście osób łącznie z wielkimi walizkami wciśniętymi na przód łódki. Podróż trwała 20 minut i było to (nie przesadzam) najbardziej przerażające 20 minut w moim życiu. Zupełnie nie bawiła mnie mała drewniana łódka skacząca po falach, ledwo się trzymająca na wodzie, a w środku ja w kapoku (stwarzającym złudne poczucie bezpieczeństwa) cały czas podskakująca i próbująca z tej łódki nie wypaść. Nie podobało mi się to wcale i na samą myśl o powrocie jakoś nie czułam się zbyt komfortowo. Na szczęście czeka mnie to dopiero za kilka dni 😉
Wyspy Perhentian mają łączną powierzchnię około 15 km2. Mieliśmy nocleg na mniejszej i spokojniejszej z wysp, czyli Kecil. Motorówka dowiozła nas do małego pomościku oddalonego kawałek od brzegu. Pan nas wysadził, razem z naszą walizką i… odpłynął. Więc czekamy i czekamy. Przypłynie ktoś po nas czy nie? Na szczęście przypłynął- jeszcze mniejszą łódką 😉 Przy wysiadaniu na plaży prawie wylądowałam w wodzie, a moim pierwszym odruchem było ratowanie aparatu- na szczęście nic się nie stało, uffff! Możemy więc rozpocząć nasz kilkudniowy pobyt w raju 🙂
Tym razem postanowiliśmy zafundować sobie odrobinę luksusu, oczywiście w przystępnej cenie 🙂 Hotel jest dopiero co wybudowany, aż pachnie nowością. Każdy domek ma swój taras z widokiem na morze i przepiękne zachody słońca. Na tarasie jest też hamak, na którym można się relaksować. Domki rozmieszczone są na różnych poziomach, dzięki czemu każdy ma swój własny, niczym niezasłonięty widok na morze.
Jako że wysepka jest naprawdę malutka, to opcji żywieniowych za wiele na niej nie ma. Na szczęście w hotelu mamy wliczone śniadania, a restauracja oferuje również obiady i kolacje. I tak można przykładowo zamówić sobie rybkę z grilla, pycha! Więcej o kuchni malezyjskiej przeczytacie tutaj.
Do dyspozycji mamy leżaczki, z których wiele nie korzystaliśmy. Bardziej interesowały nas rybki, nawet przy hotelu trochę ich się znalazło, a maski i rurki do snurkowania również mieliśmy już w cenie pokoju.
Jednego dnia wykupiliśmy wycieczkę do najlepszych miejsc do snurkowania. Naprawdę było warto. Mogliśmy podziwiać dużo kolorowych, pięknych rybek, koralowce, a w jednym miejscu nawet olbrzymiego żółwia. Tomek miał niesamowite szczęście, gdyż w pewnym momencie żółw po prostu wypłynął koło niego, aby zaczerpnąć powietrza i zanurkował z powrotem- żółw, nie Tomek :). Wow! Szkoda, że nie mieliśmy ze sobą aparatu ani kamerki. Ale wspomnienie w głowach pozostanie na zawsze.
W jednym z miejsc, gdzie snurkowaliśmy pan przewodnik opowiadał, że niedaleko można spotkać rekiny. Wiemy, że większość rekinów jest tak naprawdę niegroźna dla człowieka, ale jakoś mimo wszystko stwierdziliśmy, że może tym razem nie będziemy tego sprawdzać na własnej skórze 😉
Ogólnie wycieczka bardzo nam się podobała, mogliśmy podziwiać niezwykły podwodny świat, spotkać się z żółwiem oraz podziwiać przepiękne wyspy Perhentian.
Jednego wieczoru przy kolacji mieliśmy zabawną sytuację spowodowaną barierą językową 🙂 Zamawialiśmy burgera z frytkami (tak, mało lokalne danie, ale za to tanie) i do jednego chcieliśmy wziąć podwójne frytki. Niestety pan kelner nas nie zrozumiał, wrócił więc się upewnić co dokładnie chcemy. Powtórzyliśmy, że do jednego burgera chcemy podwójne frytki. Zapytał czy duże czy małe, więc chórem odkrzyknęliśmy, że duże. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po paru minutach widzimy naszego kelnera niosącego ogromną tacę z dosłownie górą frytek! Pytamy nieśmiało i z nadzieją, że do burgerów już nie ma frytek prawda? Oczywiście, że są, już je zamówiłem- z dumą odpowiedział nasz pan i się przecudownie uśmiechnął. Jak się można domyśleć dalszego ciągu historii, nie byliśmy w stanie zjeść tego wszystkiego, więc pan kelner wspaniałomyślnie zaproponował, że nam zapakuje frytki i weźmiemy sobie do pokoju 😉 Taaaak, jakbyśmy potem jeszcze mieli mieć na nie miejsce, no ale kto wie 🙂
Ostatniego dnia pobytu na Perhentian postanowiliśmy zjeść kolację w innym miejscu a mianowicie na plaży. Dosłownie na plaży. Paręset metrów od naszego hotelu znaleźliśmy małą domową restauracyjkę (szkoda, że tak późno), gdzie zjedliśmy jedną z lepszych kolacji podczas całego wyjazdu. Przepyszna, grillowana na naszych oczach świeża ryba, pyszna sałatka, a do tego świeżo wyciskane soki oraz widok w pierwszym rzędzie na morze- to się właśnie nazywa raj 🙂
Jako, że zdążyliśmy się już naodpoczywać za wszystkie czasy, po kilku dniach żegnamy Perhentian i ruszamy z powrotem do Kuala Lumpur po nowe przygody 🙂
Informacje praktyczne, plan wyjazdu oraz ceny znajdziecie tutaj.
Hej 🙂 czy moglabys prosze podac nazwe hotelu :)?
Dziekuje !
Hej Magda!
Przepraszamy za późną odpowiedź.
Hotel to był Alunan Resort. Jak my tam byliśmy to akurat się otwierał i mieli promocję. Z tego co wiem to obecnie ceny już nie są takie fajne… Ale może się uda coś trafić ????
Pozdrawiam Weronika