Prosto ze Sri Lanki lecimy do jednego z najpiękniejszych miejsc na świecie, czyli na Malediwy. Jest to kraj tysiąca wysepek, a niektóre z nich są tak małe, że można je obejść w kilkanaście minut. Stolicą kraju jest Male, które jest największym miastem na Malediwach zamieszkałym przez około 65 000 ludzi. Malediwy rozciągają się przez 820km z północy na południe i 120km z zachodu na wschód. Z ponad tysiąca wysepek niewiele ponad 200 jest zamieszkałych.
Lecąc samolotem możemy podziwiać niesamowite atole, przy których kolor wody jest wprost nie do opisania. Wygląda to jak krajobraz z bajki, a my faktycznie tam lecimy 🙂
Nie możemy się już doczekać lądowania. Samolot zniża się coraz bardziej, ale dalej nie widzimy żadnego lądu ani tym bardziej lotniska. Czyżby nasz samolot miał zamienić się w wodolot i lądować na wodzie? 😉 Do ostatniej chwili nie widzimy na czym będziemy lądować, za to ocean jest coraz bliżej nas. Na szczęście pas lotniska jednak jest, aczkolwiek jego długość to zaledwie 1200 metrów, więc lądowanie jest nie lada wyczynem. Nie dziwię się, że to lotniska znajduje się w rankingu najbardziej niebezpiecznych, ale i najbardziej widowiskowych lotnisk świata. Nam udaje się wylądować bez problemów. Wysiadamy z samolotu i ruszamy w drogę do naszego hotelu.
Aby dostać się do poszczególnych hoteli i resortów trzeba dopłynąć tam motorówką. Akurat nasza podróż trwała tylko 10 minut, gdyż płynęliśmy na wyspę Farukolhufushi znajdującą się bardzo blisko lotniska. Po dopłynięciu do przystani zostaliśmy przywitani pysznym koktajlem, zameldowaliśmy się i ruszyliśmy do naszego pokoju, znajdującego się w pawilonie dosłownie na plaży. Jako, że Malediwy nie są tanią destynacją wakacyjną, to musieliśmy się trochę natrudzić, żeby znaleźć hotel mieszczący się w naszym budżecie. Nie był to 5-gwiazdowy resort, gdyż po pierwsze ceny zwalały z nóg i były poza naszym budżetem, a po drugie na Malediwach można by spać i na plaży, a i tak czuć się jak w raju 🙂 Bo przecież to jest taka nasza prawdziwa wakacyjna Arkadia 🙂 A widok z pokoju był niesamowity 🙂
Po rozpakowaniu się ruszamy na zwiedzanie hotelu oraz wyspy. Wyspa ma wielkość 850 na 150 metrów, więc długich spacerów sobie nie porobimy, ale na małą przechadzkę wystarczy. Z kolei nasz hotel pomimo sporej ilości pokoi jest tak rozmieszczony, że nie odczuwa się natłoku gości i można w spokoju relaksować się na plaży lub na basenie.
Basen wygląda jakby zlewał się z oceanem- jest to tzw. infinity pool, czyli basen bez krawędzi, przez co ma się wrażenie jednej, niekończącej się powierzchni. Dodatkowo cisza i spokój, palmy i słońce- i jesteśmy w klasycznym raju 🙂
Na palmie znajdującej się nad samą wodą zawieszono huśtawkę, która wydaje się być jedną z głównych atrakcji w hotelu- każdy chce zrobić sobie na niej zdjęcie- my również, gdyż wygląda to po prostu zjawiskowo.
Malediwy to takie miejsce na ziemi, w którym czas się zatrzymał. Nie ma samochodów, korków, wysokich wieżowców, spieszących się ludzi, hałasu i tego ogólnego pędu- byleby tylko szybciej, więcej i lepiej. Tutaj jest spokój, szum oceanu, kołyszące się nad głową palmy. Jest się samemu ze swoimi myślami. Myślę, że trzeba czasem się po prostu zatrzymać, nie mieć planu, usiąść na plaży i po prostu się ponudzić. My będziemy tak robić przez 3 dni naszego pobytu w raju 🙂
Jako, że Malediwy leżą w strefie klimatu wilgotno-tropikalnego to deszczu można spodziewać się tam w każdym czasie. My byliśmy w październiku i podczas naszego pobytu deszcz padał dwa razy wieczorem, a poza tym świeciło słońce. A obserwacja nadchodzącej burzy może być bardzo interesująca, zwłaszcza jak siedzimy pod dachem popijając smacznego drinka jednocześnie zerkając na chmury zbierające się nad horyzontem.
W hotelu znajdowała się salka sportowa, gdzie można pograć w bilard lub ping-ponga jak już komuś znudzi się wygrzewanie nad basenem- i my do tych osób należymy. Po partyjce w bilard Tomek nieopatrznie zgodził się zagrać mecz ping-ponga z jednym Chińczykiem 😉 Rezultatu możemy się bez problemu domyśleć, gdyż czasem mi się wydaje, że ping-pong to sport narodowy w Chinach- są w niego niepokonani.
Na naszej wysepce mieliśmy również bardzo ciekawych mieszkańców- można było spotkać zarówno malutkie jaszczurki na plaży, krabiki, które wyglądały jak kamyki rozrzucone na piasku, jak również duże kraby, które wylegiwały się na schodach prowadzących do wody i wcale nie bały się ludzi.
Wieczorem można było oglądać jeden z piękniejszych spektakli jakie oferuje nam natura- czyli zachód słońca nad oceanem. Ferie barw, rozstępujące się chmury i intensywne światło- coś magicznego. Siedzimy więc na tarasie, gdzie obserwujemy, obserwujemy i obserwujemy… Gdyż następnego dnia opuszczamy to niezwykłe miejsce z nadzieją, że jeszcze kiedyś tutaj powrócimy…
Widoki, wrażenia, super. Okazuje się za jak się chce to można pojechać wszędzie w cudowne i bajkowe miejsca na świecie. Jedni wolą w zaciszu domowym (bo bezpieczniej) i czytać o takich miejscach, a inni na podstawie Waszych opisów połkną bakcyla takich podróży i za to Wam dziękuje. Muszę zdecydować czy będę w grupie tych co w domu czy tych co się wybierają w takie egzotyczne podróże.
Bardzo dziękujemy za miłe słowa 🙂 Zachęcamy do dalszego czytania naszego bloga, jak również do zwiedzania tych pięknych miejsc, bo jest ich tyle na świecie, że każdy znajdzie coś dla siebie- zarówno blisko, jak i daleko od domu 🙂