Od kilku lat ta tajemnicza, jeszcze do niedawna niedostępna dla zwiedzających wyspa na Morzu Karaibskim, była naszym podróżniczym marzeniem. I w końcu się udało 🙂
Kupiliśmy bilet na bezpośredni, czarterowy lot z Warszawy do Varadero i lecimy na Kubę! Ciekawi co nas tam czeka, zaintrygowani oraz szczęśliwi, że spełniamy nasze kolejne marzenie. Jako, że nasz lot był czarterowy, a więc większość osób miała również wykupiony pobyt, dolecieliśmy do miejscowości wypoczynkowej na północy wyspy, czyli Varadero. Spędziliśmy tam jedną noc, a następnie ruszyliśmy w podróż do stolicy Kuby, czyli miasta Hawana.
W Hawanie spędziliśmy 4 dni, z czego jeden pełny na wycieczce do Viniales, ale o tym będzie osobny post 🙂
Czuliśmy się jakby przeniesieni do innego świata- tak innego od bardzo dobrze znanej nam Europy czy Azji. Czyżbyśmy wsiedli do jakiegoś wehikułu czasu i przenieśli się w przeszłość? Lata 60te lub 70te ubiegłego wieku? Zapowiada się bardzo ciekawie 🙂
Pierwszego dnia pobytu zapoznajemy się z centrum Hawany, spacerujemy uliczkami, które pomimo, że pełne są zniszczonych, starych budynków, to nie opuszcza ich radość w postaci kolorów. Każdy budynek ma inny kolor, żywy i intensywny. Nie ma tutaj miejsca na szarość czy zwykłość. Każdy musi się jakoś wyróżniać, chociażby kolorem swojego domu.
Na jakimś placyku para muzyków przygrywa latynoskie rytmy, a ludzie czy to starsi czy też młodsi po prostu tańczą… salsę! I to jak tańczą! Takiego ruchu nie można się nauczyć, z tym trzeba się urodzić. Zwłaszcza jesteśmy pod wrażeniem jednej pani, tak na oko w wieku emerytalnym. Jaka zwiewność, jaka gracja! Stoimy jak urzeczeni, nie mogąc oderwać wzroku i nie mając śmiałości, aby się dołączyć z naszymi marnymi umiejętnościami tanecznymi 😉 Wolimy podziwiać ten spektakl z daleka.
Lekko kołysząc się w rytm dochodzącej nas jeszcze muzyki, ruszamy na dalsze zwiedzanie Hawany.
Idziemy pod budynek Kapitolu (El Capitolio), który jest jednym z bardziej znanych obiektów w stolicy Kuby. Dawniej był to najwyższy budynek w mieście posiadający trzecią największą kopułę na świecie. Do wybuchu rewolucji zakończonej w 1959 roku mieściła się tutaj siedziba rządu. Po przewrocie z kolei Ministerstwo Nauki, Technologii i Środowiska. Budynek został zbudowany na wzór waszyngtońskiego Kapitolu. Niestety nie możemy wejść do środka, gdyż kubański Kapitol jest zamknięty z powodu tego, że nieczynny 😉 Pozostaje nam podziwiać go z zewnątrz.
Ruszamy więc uliczkami Starego Miasta w poszukiwaniu miejsca na kolację. Trafiamy do jednej z licznych knajpek wyglądających tak, jakby z mieszkania wydzielono jeden pokój zaadaptowany na restaurację (i pewnie wiele się nie mylimy w naszych domysłach). Kiedy udaję się do toalety to dosłownie, jakbym była u kogoś w domu. Małe drobiazgi, frotowe ręczniczki czy flakonik perfum stojący na szafce tylko potwierdza moje przypuszczenia. Zajmujemy miejsce przy stoliku na wąskim balkonie, a ze środka dobiegają nas dźwięki przygrywającej kapeli- no tak, na Kubie dzień bez muzyki, to dzień stracony 🙂 Również wystrój restauracji jest bardzo ciekawy- z widocznymi wpływami brytyjskiej, jamajskiej czy choćby amerykańskiej popkultury. Możemy podziwiać Charliego Chaplina, Boba Marley’a, Marlin Monroe, a także chyba najbardziej znaną postać na Kubie (zaraz po Fidelu Castro), czyli Chę Guevarę. Ale o nim będzie później 🙂
Po kolacji wracamy do naszego lokum, czekając jakie atrakcje przyniesie nam kolejny dzień w stolicy Kuby.
Następnego dnia udajemy się do Muzeum Rewolucji. Muzeum to zostało utworzone zaraz po zakończeniu rewolucji i znajduje się w dawnym Pałacu Prezydenckim, w którym sprawował swoje rządy m.in. Fulgencio Batista. Tematem przewodnim wystaw w muzeum jest rewolucja mająca na celu obalenie rządów Batisty oraz dalsza historia Kuby. Jeżeli ktoś interesuje się choć trochę historią, to zdecydowanie polecamy wizytę w tym muzeum. A nawet jeśli nie, to również jest to ciekawe miejsce, dzięki któremu można lepiej poznać Kubę.
W muzeum zgromadzono naprawdę pokaźną ilość najróżniejszych pamiątek, jak choćby replikę jachtu „Granma”, którą z Meksyku na Kubę płynęli Castro i Guevara, samoloty wykorzystywane w walce ze Stanami Zjednoczonymi czy sowiecki czołg. Można oglądać całą masę autentycznych zdjęć z bogatymi opisami zarówno po hiszpańsku jak i angielsku. Dzięki nim czujemy się prowadzeni przez rewolucję od początku do końca. W sumie w tym muzeum można spędzić naprawdę dobre kilka godzin, żeby móc się zapoznać ze wszystkimi eksponatami.
A teraz o Che Guevarze słów kilka. Che, a właściwie Ernesto Guevara urodził się w 1928 roku w Argentynie, z zawodu był lekarzem oraz pisarzem. A zapamiętany został jako jeden z przywódców rewolucji kubańskiej. Che jest na Kubie wszędzie- mówiąc dosłownie. Można kupić pocztówki z jego zdjęciem, breloczki, koszulki czy czapki. Jest na ścianach w restauracjach, a także na fasadach budynków. Skąd się wzięła ta jego niesamowita popularność, tak duża, że tak właściwie stał się symbolem rewolucji? Do końca nie wiadomo, ale wiem jedno, że patrząc na jego zdjęcia po prostu czuć niezwykłą charyzmę, a w jego uśmiechniętych oczach widać chęć zmian świata na lepsze. Czy mu się to udało, to już nie nam oceniać. Nie można jednak zaprzeczyć, że Che Guevara jest po prostu jak gwiazda popkultury, jest uwielbiany i nie sposób go uniknąć będąc na Kubie.
Po południu postanawiamy udać się na objazd Hawany jednym z symboli całej wyspy, a mianowicie starym amerykańskim samochodem. Jest to jedna z rzeczy, które najbardziej nas na Kubie urzekły. Wszędzie można spotkać samochody sprzed kilkudziesięciu lat. Większość z nich wygląda po prostu jakby dopiero co zjechały z taśmy produkcyjnej. Widzieliśmy nawet kilka Maluchów, więc rzeczywiście można się było przenieść w czasie sporo lat wstecz.
Na nasz objazd wybieramy oczywiście samochód czerwony (jeden z moich ulubionych kolorów), Chevroleta z 1957 roku, kabriolet, no i ruszamy w drogę 🙂 Przejeżdżamy przez dzielnicę chińską, różnymi uliczkami, koło nowszych hoteli oraz popularnego nadmorskiego deptaku Malecon. Ciągnie się on na przestrzeni 8 kilometrów nad brzegiem morza. Zapada powoli zmrok, ciepły wiatr rozwiewa nam włosy, zdecydowanie jest to wspaniałe zakończenie dnia 🙂
Jako, że przydałoby nam się więcej gotówki w walucie lokalnej, postanawiamy udać się następnego dnia do kantoru, żeby ją wymienić. Przed kantorem spotyka nas co? Kolejka, kolejka i jeszcze raz kolejka. Co najmniej pół godziny stania, no ale cóż, nie mamy wyjścia. Więc i my grzecznie stajemy w ogonku. I po raz kolejny przenosimy się w przeszłość 😉 Z kolei jeśli nie chciałoby nam się tak długo stać, to usłużni panowie kręcący się koło kantoru by nam chętnie gotóweczkę wymienili (a myślałam, że cinkciarze to relikt przeszłości). Oczywiście po cichu i za gorszy kurs, no i oczywiście nielegalnie, więc wolimy odstać swoje.
Zasileni w gotówkę udajemy się do starej części miasta, zwanej Habana Vieja (Stara Hawana), która została wpisana w 1982 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Głównym punktem jest Plac Katedralny, przy którym stoi Archikatedra Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryji Panny. Cały plac został zbudowany w stylu barokowym, z przepięknymi kolumnami, balkonikami i wąskimi uliczkami, w które nic, tylko się zapuścić. Oczywiście przygrywa muzyka w jednej z knajpek, więc skuszeni siadamy na drinka z kubańskim rumem i kontemplujemy. Nigdzie nam się nie spieszy, pogoda jest bardzo przyjemna, muzyka jest nie za głośna, a wręcz nastrojowa. Można się rozmarzyć. Poczułam się jakbym znowu tam siedziała 🙂 I tam póki co zostanę, a następnym razem odwiedzimy Viniales 🙂
Informacje praktyczne, plan wyjazdu oraz ceny znajdziecie tutaj.