Po spotkaniu z maharadżą lecimy do indyjskiego raju, czyli na Goa. Jest to około 100 km różnorodnych plaż i każdy znajdzie tam swoją jedną ulubioną, do której będzie chciał powracać. Goa dzieli się na region północny i południowy. Nam udało się zwiedzić oba 🙂
Goa Północne
Podczas trzech pobytów w Indiach odwiedzaliśmy Północne Goa za każdym razem. Dwa razy byliśmy w Anjunie, a raz w okolicach plaży Vagator. Ten region jest na pewno mniej turystyczny niż Goa Południowe. Będąc raz w Anjunie pod koniec września sezon był tam jeszcze nie rozpoczęty, a na plaży nie było otwartej żadnej restauracji.
Stan Goa to jednak nie tylko plaże, ale też ogromne tereny lasów i dżungli, gdzie można odnaleźć wiele ciekawych atrakcji. Jedną z nich jest rejs rzeką Manrovi. Płynie się kilkunastoosobową łódką, a podczas wyprawy czas umilany jest przez zimne piwo oraz grę w bingo prowadzoną przez przewodnika. Mogliśmy zobaczyć rybaków łowiących tradycyjną metodą za pomocą bardzo długich kijów służących również do odpychania łodzi, jak również widzieliśmy krokodyla, który leniwie przemieszczał się ku wodzie i był po prostu ogromny!
Kolejną atrakcją była wyprawa przez dżunglę do drugiego największego wodospadu w Indiach- Dudhsagar. Aby się tam dostać jechaliśmy jeepem najpierw przez dżunglę, a potem musieliśmy przedostać się przez rzekę, w której woda na szczęście sięgała „tylko” do drzwi jeepa 🙂 Na parkingu, z którego szło się do wodospadu spotkaliśmy kilka zaprzyjaźnionych małpek wyczekujących jedzenia od turystów i skaczących po samochodach, kiedy owego jedzenia nie dostały. Po ich nakarmieniu ruszyliśmy w drogę do wodospadu. Nie była to bardzo długa wyprawa, ale za to dosyć widowiskowa, łącznie z przeprawą po mokrych kamieniach przez rzekę. Ale warto było! Wodospad jest ogromny i robi wrażenie. Mogliśmy nawet się pod nim wykąpać. Woda była lodowata, ale przeżycie niesamowite.
Po kąpieli wróciliśmy do cywilizacji i udaliśmy się na plantację przypraw. Dostaliśmy naszyjniki z kwiatów (normalnie Hawaje) i zostaliśmy oprowadzeni po ogrodzie, gdzie bardzo miła pani wyjaśniała skąd się biorą jakie przyprawy. Wiedzieliście, że cynamon bierze się z kory drzewka cynamonowego? Na koniec mogliśmy zakupić różne przyprawy oraz zjedliśmy bardzo dobry lunch- mniam!
W Anjunie, która jest dosyć skalista i klifowa, można zjeść obiad w jednej z kilku restauracji z widokiem na ocean. Upodobaliśmy sobie taką jedną knajpkę, gdzie jedząc m.in. stek z rekina czy kalmary oraz pijąc wyborne drinki podziwialiśmy Ocean Indyjski i po prostu się relaksowaliśmy. Akurat Goa jest stanem, w którym z alkoholem zupełnie nie ma problemu. Jest wszędzie, jest tani i jest dobry- lokalny gin i rum Old Monk, to „pamiątki”, które zawsze przywozimy ze sobą do domu 🙂
Ciekawym doświadczeniem z Anjuny był zakup ubrań. Wiadomo, jesteśmy w Indiach, więc w ubrania zaopatrzyć się trzeba. Z tą myślą poszliśmy na pobliski targ wypatrując różnych koszulek, spódnic czy sukienek. Jak zobaczyliśmy coś co nam się podobało to chcieliśmy to kupić, więc pytamy się pani sprzedającej- „ile to kosztuje?” Na co ona w odpowiedzi… przynosi nam plastikowe krzesełko i zaprasza abyśmy usiedli. Aha, czyli zanosi się na dłuższą rozmowę. Podsumowując, po jakiejś godzinie negocjacji, w bardzo zresztą miłej atmosferze, wyszliśmy od pani z wielką siatką ubrań, gdzie średnio wyszło nam, że zapłaciliśmy jakieś 10zł za sztukę- to się nazywa robić biznesy 🙂
Jeżeli chodzi o nasz ostatni pobyt, podczas którego mieliśmy nocleg w okolicach plaży Vagator, to niestety za wiele o nim nie możemy napisać. Pierwszego dnia pobytu podkuszeni chyba przez samego diabła wypożyczyliśmy jakiś mini skuterek, który ledwo trzymał pion. Przejechaliśmy nim jakieś 300 metrów i przy najbliższym zakręcie mieliśmy spotkanie pierwszego stopnia ze żwirem. Nie muszę chyba pisać jak wyglądała dalsza część naszego pobytu. Wizyta w pobliskim szpitalu, dezynfekcja (u mnie noga i łokieć, u Tomka noga), zastrzyk przeciwtężcowy (przed wyjazdem tez sobie robiliśmy, ale drugi raz nie zaszkodzi) oraz dalsza część wyjazdu spędzona w pokoju. Dobrze, że zdążyłam wcześniej chociaż raz z basenu skorzystać 🙂
Po 3 dniach siedzenia w zamknięciu, obandażowani, postanowiliśmy ruszyć się na ostatnią kolację przed powrotem do Bombaju, a potem do Polski. Chcieliśmy chociaż zobaczyć plażę Vagator. Zjedliśmy owoce morza w knajpce na plaży, niestety chyba nie był to połów z dnia obecnego, bo trochę mieliśmy rewolucji żołądkowych, ale na szczęście nie jakiś tragicznych. Akurat ten pobyt na Goa nie należał do najbardziej udanych, ale i tak na Goa na pewno powrócimy.
Goa Południowe
W tym regionie Goa byliśmy dopiero raz, ale na pewno nie ostatni. Nasz hotel znajdował się pomiędzy słynną plażą Palolem a Patnem i hurra, miał basen! Ta część Goa bardzo nam się podobała, pomimo, że Palolem jest bardzo turystycznym miejscem, ale już Patnem jest spokojniejsze i tam też spędzaliśmy większość czasu. Na plaży znajdowała się malutka knajpka, a przed nią parasole, pod którymi siedzieliśmy sącząc drinki (nawet Cosmopolitana i Mojito można było tam dostać!) i odpoczywając. Jedzonko również mieli przepyszne- jak to w Indiach 🙂 Ale hinduska kuchnia to temat na osobnego, dłuuuuugiego posta, którego znajdziecie tutaj 🙂
Generalnie podczas pobytu w Goa Południowym nie braliśmy żadnych wycieczek i spędziliśmy kilka dni plażując się i korzystając z hotelowego basenu, czyli zupełny relaks. Oraz oczywiście próbując różnych specjałów, jak chociażby ogromny homar, którego mogliśmy sami wybrać i który kosztował nas całe…30zł! Tak, zdecydowanie kochamy Goa 🙂
Oczywiście nie można nie wspomnieć o bardzo ważnym aspekcie goańskich plaż, czy to północnych czy południowych. Oprócz turystów, macie 100% pewności, że na plaży spotkacie… krowy 🙂 Tak, krowy! Różnej maści i płci, w grupach i samotne, ale możecie być pewni, że będą Wam podczas wypoczynku towarzyszyć. A może i nawet się z Wami opalać 🙂 Bo czymże byłyby Indie bez świętych krów?
Informacje praktyczne, plany wyjazdów oraz ceny znajdziecie tutaj.