Wyspa Coron, czyli o naszym pobycie w raju i odrobinie luksusu

Wyspa Coron, czyli o naszym pobycie w raju i odrobinie luksusu

Po podziwianiu niezwykłych tarasów ryżowych i jednodniowym pobycie w Manili udajemy się do filipińskiego raju, czyli na wyspę Busuanga-Coron. Połowa wyspy nazywa się Busuanga, a druga połowa wraz z malutką wysepką, na której są najbardziej znane miejsca do zwiedzania to właśnie Coron.

Pierwszą rzeczą, która nas zaskakuje po wylądowaniu jest lotnisko. Nie jest to pierwsze małe lotnisko, które widzimy, ale hala przylotów to ewenement, bynajmniej dla nas 🙂 Tak więc, aby odebrać swój bagaż nie czekamy przy taśmie, gdyż… tej taśmy po prostu nie ma. Stajemy przy odgrodzonej części hali (nie wiem czy hala to odpowiednie słowo, gdyż hala kojarzy się jednak z czymś dużym) i widzimy jak pracownik lotniska ciągnie wózek z walizkami. Następnie przechodzi przez drzwi, które mają tylko futrynę i zgodnie z numerkami, które mamy na biletach lotniczych rozdaje każdemu odpowiedni bagaż. Na lotnisku Busuanga funkcję taśmy bagażowej pełni po prostu człowiek 🙂

Po odebraniu naszej walizki ruszamy na zewnątrz w poszukiwaniu busa, który zawiezie nas do hotelu. Większość hoteli na wyspie oferuje tego rodzaju transport. Po wyjściu z lotniska należy podać nazwę swojego hotelu, a głośno krzyczący panowie skierują was do odpowiedniego busika. Znaleźliśmy nasz pojazd i ruszamy do hotelu w miasteczku Coron.

Hotel znajduje się przy głównej drodze prowadzącej z lotniska do Coron Town, blisko sklepów i restauracji. Mieliśmy szczęście, gdyż dostaliśmy lepszy pokój niż ten który zamawialiśmy- hurra! 🙂 W hotelu jest nieduży basen, z którego bardzo chętnie od razu korzystamy i spędzamy w nim czas do wieczora- to się nazywa luksus w naszym wydaniu!

Następnego dnia wybieramy się na całodzienną wycieczkę ze zwiedzaniem najważniejszych atrakcji Coron. Pytaliśmy się jak będzie to wyglądało, ze względu na nasz aparat, do którego nie mieliśmy żadnej ochrony przed wodą, a wiedzieliśmy że na wycieczce ma być też snurkowanie oraz inne wodne atrakcje. Pani powiedziała, że nie ma problemu, że wszędzie da się podpłynąć łódką. Także uradowani wzięliśmy aparat i ruszamy w drogę. Zbieramy jeszcze innych uczestników wycieczki, dojeżdżamy do portu w Coron i podekscytowani wsiadamy na naszą bancę. Tym razem już mądrzejsi po doświadczeniach z Bohol mamy wcześniej wypożyczone i zmierzone maski i buty do snurkowania.

Na miejscu dowiadujemy się od naszego przewodnika, że niestety nie będziemy zwiedzać jednej z największych atrakcji Coron, czyli jeziora Kayangan, gdyż niedawno utopiło się w nim dwóch nurków i jest ono chwilowo nieczynne. Zamiast tego odwiedzimy jezioro Barracuda. Po 10 minutach płynięcia łódką widzimy w oddali mały pomost, więc czekamy aż do niego podpłyniemy, żebyśmy mogli na niego zejść. Ku naszemu zdziwieniu nasza banca zatrzymuje się jakiś kawałek od pomostu, a pan przewodnik mówi, że wysiadamy. Słucham?? Jak wysiadamy?? Gdzie?? „No do wody, podpłyniemy sobie kawałek” No to mu tłumaczymy, że nie mamy osłony na aparat, a pani sprzedająca wycieczkę mówiła, owszem, że wszędzie będzie można podpłynąć, ale łódką. Na to on wzrusza ramionami i tyle. Nie powiem jaki był poziom naszego, że tak ładnie to ujmę, zdenerwowania.

Zakładamy kapoki i schodzimy do wody. Podpływamy na pomost i idziemy oglądać Barracuda Lake. Jezioro jest osłonięte ze wszystkich stron wysokimi skałami, wygląda naprawdę ciekawie, kąpiemy się w nim chwilę i wracamy z powrotem na łódkę.

Następnym punktem ma być słynne Twin Lagoon, czyli dwie laguny kryte pośród skał połączone ze sobą. Niestety po dopłynięciu okazało się, że sytuacja jest taka sama jak z jeziorem- nasza łódka zaparkowała sobie kawał od pomostu i radźcie sobie sami.. Było to frustrujące tym bardziej, że inne  łódki stawały blisko pomostów i ludzie normalnie schodzili z łódki na ląd, także po prostu trafił nam się kiepski sternik bez odrobiny dobrej woli. Rozejrzeliśmy się po miejscu, w którym zacumowaliśmy, czyli w jednej z lagun i postanowiliśmy, że zostajemy na łódce, aby podziwiać w spokoju widoki i zrobić sobie ładne zdjęcia. Bo skoro to Twin Lagoon, to są bliźniacze prawda? Więc druga na pewno jest podobna do tej, w której jesteśmy. Z perspektywy czasu stwierdzam, że pomysł był dobry, zdjęcia są przepiękne, widoki były niezwykłe, a i aparat był pod naszą opieką cały czas.

Także porada praktyczna- jeśli tak jak my jesteście zwolennikami zdjęć z aparatu, a nie z telefonu, to koniecznie miejcie coś co ochroni go przed wodą. Aczkolwiek nie wiem czy nawet mając jakąś torbę ochronną zdecydowałabym się wskoczyć z naszym aparatem do wody, hmm… Wszyscy inni uczestnicy wycieczki mieli wodoodporne kamerki sportowe zamontowane na sticku, i to zapewne był najlepszy pomysł, zwłaszcza w przypadku dużej ilości wody naokoło 🙂

 

 

Kolejny punkt programu to lunch na plaży 91. Jest to dosłownie bufet na plaży, jedzenia jest do wyboru i do koloru, łącznie z małżami i różnego rodzaju rybami. Po obiedzie jest sjesta, podczas której posiedzieliśmy na plaży i pokąpaliśmy się w cieplusieńkim morzu- pełen relaks.

 

 

 

 

Następnie płyniemy do miejsca bardzo zachwalanego przez naszego przewodnika, czyli wraku statku. Tak, tak, prawdziwy wrak statku, widoczny już podczas snurkowania i w ogóle. Super, nie możemy się doczekać! Dopływamy na miejsce, wskakujemy do wody, razem z całą resztą osób spragnionych oglądania statku i… statku nie widzimy, bynajmniej my z Tomkiem. Także wraku statku nie było, ale za to były… lody! Pan w malutkiej łódeczce sprzedawał lody i piwo. Usłyszeliśmy też charakterystyczną melodyjkę, którą większość z nas kojarzy z dzieciństwa. Pamiętacie jak na osiedle przyjeżdżała budka z lodami? Lody oczywiście zakupiliśmy- smakowały wybornie!

Kolejna wysepka do zobaczenia to CYC Beach- tak, naprawdę się tak nazywała 🙂 Skrót oznacza Coron Youth Club. Jest to generalnie miejsce gdzie zbierają się młodzi mieszkańcy Coron, aby świętować różne ważne okazje, takie jak urodziny czy ślub.

Potem płyniemy do ostatniego punktu naszej wycieczki, czyli na snurkowanie w Siete Picados. Jest to siedem wysepek, przy których podwodna fauna i flora jest bogata, dlatego jest to jeden z głównych punktów do snurkowania na Coron.

Po ostatnim punkcie wracamy do portu. Słońce zaczyna zniżać się ku horyzontowi, atmosfera jest magiczna, a Coron przepiękne- po prostu raj!

Następny dzień jest zupełnie wypoczynkowy i spędzamy go w hotelu nad basenem. Robimy sobie uroczystą, pożegnalną kolację w restauracji hotelowej. Kolejnego dnia wracamy z powrotem do Manili na ostatnią noc na niezwykłych Filipinach .

Informacje praktyczne, plan wyjazdu oraz ceny znajdziecie tutaj.

0 0 votes
Article Rating


guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments