Bohol, czyli tarsiery, Góry Czekoladowe i niezwykły podwodny świat

Bohol, czyli tarsiery, Góry Czekoladowe i niezwykły podwodny świat

Jesteśmy! Po ponad 30 godzinach podróży i 4 lotach przez Amsterdam, Kanton i Manilę dotarliśmy wreszcie do celu- na filipińską wyspę Bohol, a dokładniej na Panglao, w okolice plaży Alona. 

Akurat wypadają Tomka urodziny także pierwszy wieczór spędzamy relaksując się nad basenem i korzystając z happy hours w naszym hotelu 😀

Następnego dnia rano wyspani i zregenerowani ruszamy na objazd wyspy wraz z naszym panem kierowcą poznanym dzień wcześniej podczas odwożenia nas z lotniska do hotelu. A podróż to była niezwykła- nasza dwójka, walizka, pan kierowca i jeszcze jedna dziewczyna z wielkim plecakiem w… tricyklu. Już spieszę wyjaśniać co to takiego. Spotkaliśmy się z tricyklami pierwszy raz na Filipinach. Nie są to indyjskie riksze czy kubańskie coco taxi, a zupełnie inny pomysł na ekonomiczne przewożenie turystów.

Tricykl to obudowany skuterek- z jednej strony jest właśnie skuterek bądź motorek, do którego przyczepiona jest blaszana budka na kole, w środku której mogą się zmieścić na wcisk dwie osoby. Bagaże kładziemy z tyłu i ruszamy w drogę 😀 Przeżycia podczas jazdy tricyklem są niezapomniane i na krótką trasę zdecydowanie polecamy taką atrakcję. Na szczęście na objazd wyspy udaliśmy się już klimatyzowanym samochodem- ufff!

 

 

Pierwszym miejscem na naszej liście był wiszący i kołyszący się nad wezbraną rzeką Loboc most bambusowy. Most faktycznie nie był od spodu niczym wzmacniany i składał się tylko z bambusowych desek. Na szczęście wytrzymały one nasz ciężar i bezpiecznie przeszliśmy z jednej strony na drugą i z powrotem.

 

 

 

Następnym punktem wycieczki były tarsiery (po naszemu wyraki), czyli malutkie ssaki żyjące na Filipinach i w Indonezji. Osiągają do 15cm wzrostu i ważą do 150 gramów. Są gatunkiem drapieżnym, prowadzącym nocny tryb życia. Potrafią obracać głowę o blisko 180 stopni. Nasz kierowca zawiózł nas do swojego znajomego, gdzie mieliśmy niespotykaną możliwość potrzymania tarsiera na rękach. Patrząc na zachowanie właściciela w stosunku do tych zwierzątek odczuwało się, że są dobrze przez niego traktowane, dlatego też przeżycie tym bardziej było niesamowite.

 

Po uroczych tarsierach ruszyliśmy oglądać najbardziej znaną atrakcję na wyspie Bohol, czyli Góry Czekoladowe. Zostaliśmy zawiezieni do punktu, w którym mieliśmy wypożyczyć sobie jedno lub dwuosobowe quady- oczywiście wybraliśmy wersję 2-osobową zwaną ATV, gdyż ja nie mam żadnego pociągu do prowadzenia tego typu pojazdów. Pytaliśmy czy zawiozą nas na jakiś punkt widokowy, gdyż z góry na pewno będzie wszystko lepiej widać. Tak, tak, of course- no dobrze, to jedziemy! Po drodze do punktu startowego mijamy ubłoconych po pachy, umordowanych ludzi i zaczyna kiełkować we mnie wątpliwość czy aby na pewno to była dobra decyzja, no ale nic- idziemy dalej.

Docieramy do rozklekotanego, starego „czegoś” (na zdjęciu wygląda dużo lepiej niż w rzeczywistości), ale już odwrotu za bardzo nie ma- w końcu zapłacone i to niemało. Siadamy na mokrych, brudnych siedzeniach (jakie szczęście, że założyłam akurat ciemne spodenki, ah ta kobieca intuicja!) i ruszamy. Rano padał deszcz, więc droga jest rozmokła i pełna kałuż, ale trudno, twardo jedziemy dalej czekając na te niezwykłe widoki Gór Czekoladowych. Zatrzymujemy się w jednym punkcie, w drugim, ale wszędzie mamy góry widziane z dołu, hmmm… Na koniec łapie nas jeszcze ulewa, i okazuje się, że nasz przewodnik zapomniał wziąć dla nas pelerynek przeciwdeszczowych- „I’m sorry”- no tak, co mamy na to powiedzieć. Także czekamy aż trochę przestanie padać, chroniąc się pod jakimś daszkiem razem z miejscowymi. Przestało, więc ruszamy dalej. Jakby przygód było mało nasza maszyna nagle wydaje dziwny odgłos i zaczyna zjeżdżać z drogi. Na szczęście Tomek jest dobrym kierowcą i opanowuje sytuację. Ale musimy czekać na pomoc aż ktoś przyjedzie z nowym quadem, bo nasz jest niestety zepsuty. Czekamy. Po pół godzinie zjawia się pomoc, przesiadamy się do drugiego quada i wracamy.

Ok, mieliśmy frajdę jechania ATV, zobaczyliśmy góry z dołu, jesteśmy cali ubłoceni, ale gdzie mój widok na góry z góry? Męczymy więc kierowcę, że chcemy jeszcze widok z góry. A on, że to trzeba dodatkowo zapłacić (już guady nie były tanie), ale mówimy no trudno, widok to widok. Za ile? A on, że… 50 filipińskich peso, co równa się niecałe 5 polskich złotych. Myślałam, że go uduszę w tej chwili. To wieź pan nas na tą górę! I zawiózł. Pomimo pochmurnej pogody widok był przepiękny 🙂 Byliśmy w pełni usatysfakcjonowani, że mogliśmy napatrzeć się na czekoladowe wzgórza do woli.

 

Następnie podjechaliśmy nad rzekę, na lunch boat, czyli pływające łodzie na których jest muzyka na żywo i bufet obiadowy. Można sobie siedzieć, oglądać widoczki, relaksować się, a w tle lecą hity z lat 80tych grane na żywo przez zespół muzyczny- rewelacja! W cenie jest również występ lokalnej grupy muzyczno-tanecznej- bardzo nam się to podobało. Po rejsie wracamy do naszego hotelu na wieczorny relaksik nad basenem.

 

 

Kolejnego dnia udajemy się na półdniową wycieczkę Island Hopping, czyli snurkowanie i oglądanie wysepek. Płynęliśmy tradycyjną filipińską łódką czyli bancą. Jest to bardzo stabilna łódeczka, głównie dzięki dwóm bocznym pływakom, które sprawiają, że nawet na falach łódka tak bardzo się nie buja, co dla mnie jest po prostu zbawieniem! Naszym pierwszym punktem była wyspa Balicasag.

 

Po drodze mieliśmy rzadką okazję zobaczyć stado delfinów. Wyskakiwały wysoko nad wodę, nie przejmując się zupełnie obecnością łódek, które za nimi pływały.

Po dopłynięciu na Balicasag wypożyczyliśmy maski (tutaj uwaga praktyczna- jeśli macie swoje maski i buty to zabierzcie je ze sobą- moja wypożyczona maska była za duża, Tomka przeciekała, a butów nie mieliśmy- duży błąd) i ruszyliśmy oglądać podwodny świat. Muszę przyznać, że nawet pomimo złej maski, braku butów do pływania i dzikiego tłumu naokoło i tak byliśmy zachwyceni tym co było pod wodą! Najpiękniejsze, największe ryby jakie mieliśmy dotąd okazję oglądać podczas snurkowania. Rewelacyjne! Następnym razem przyjedziemy ze swoim sprzętem 🙂

 

Potem popłynęliśmy naszą bancą na Virgin Island- jest to wyspa, która dopiero wynurza się z oceanu. Wygląda to niesamowicie- na środku morza można zejść na ląd, który jest jeszcze trochę pod wodą, naprawdę niezwykłe miejsce.

 

 

 

Po wysepce ruszyliśmy z powrotem ku Alona Beach, aby delektować się naszym ostatnim wieczorem na Bohol- Panglao.

 

Następnego dnia ruszamy do Manili, skąd nocnym autobusem jedziemy obejrzeć jedno z moich wymarzonych miejsc, czyli tarasy ryżowe- ale to już zupełnie inna historia…

Informacje praktyczne, plan wyjazdu oraz ceny znajdziecie tutaj.

0 0 votes
Article Rating


guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments